czwartek, 29 stycznia 2015

jutro

zostanę na granicy bólu
pomiędzy snem a jawą
w próżni i nicości


na chwilę odejdę
stamtąd
tutaj

zanurzę się w otchłani utkanej z marzeń 
z celów
dążeń
pragnień



środa, 28 stycznia 2015

out

Znajdź mnie




albo nie szukaj.

sobota, 24 stycznia 2015

powstać

Zmysły ulegają wyostrzeniu, a wszelkie bodźce docierają do mnie z niesamowitą intensywnością, po czym momentalnie odbijają się i rzucają w przestrzeń. Wszechobecny blask oślepia, a chłód oblepia ręce, którym nie zostało dane znalezienie schronienia. Lecę czując smak śmierci. Dźwięki przenikają się, rozmywają i rozpływają niezarejstrowane. Nazwy odrywają się od swoich desygnatów i krążą w powietrzu. Mogłabym iść z zamkniętymi oczami, a mimo to pozostawać w tym samym miejscu lub znaleźć się zupełnie w innym, być gdziekolwiek. Może obiektywna rzeczywistość jest złudzeniem, a świat wytworem umysłu istniejącym tylko we mnie. 

wtorek, 20 stycznia 2015

...

Przeżuwane myśli nie tracą smaku.

piątek, 19 grudnia 2014

Kiedyś zniknę

"Ja mam kryzys permanentny. Jestem typem depresyjnym, trudno jest mi się cieszyć z czegokolwiek, widzę świat w ciemnych barwach. Jest fajnie, bo pijemy herbatę, gadamy, jest ładna pogoda, ale mam w sobie czarną dziurę, która cały czas promieniuje. Jak każdy zneurotyzowany typ przeżywam momenty euforii. Im większa euforia, tym potem większy dół. Taka sinusoida, bez równowagi."

Nieustająca gonitwa myśli nie pozwala mi zatrzymać żadnej na dłużej.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Znikające ciała

Odczuwam wzmożoną potrzebę autodestrukcji i samozagłady.
Nadrzędną wartością w moim życiu pozostaje chudość, zatem istnienie nie ma obecnie najmniejszego sensu.
Szesnaście dni bez napadów. Zatem wprowadzam kolejny krok. Rzekomo potrzeba 21 dni, aby wytworzyć nawyk. Dlaczego nie 20 lub 22? Kolejny pseudo-psychologiczny wymysł? W każdym razie nie dysponuję taką ilością czasu. Nie żyję w społecznej próżni, więc moja nieobecność wpływa na odczucia innych osób...w odpowiedzi na milczenie pojawiają się złość, niechęć albo, co gorsza, obojętność. 

środa, 10 grudnia 2014

progres

Ponownie przepraszam. Nie mam czasu na zebranie myśli i pisanie. Mimo że wyindukowanie prozaicznych czynności wiąże się dla mnie z nadludzkim wysiłkiem, ciągłe zaabsorbowanie aktywnością pozwala mi zapomnieć o beznadziejności mojego życia. Dostrzegam niewielki, choć znaczący progres. Niestety nie żyję w społecznej próżni, życie mi ucieka...

sobota, 29 listopada 2014

wracam (nie)śmiało

Lubię, gdy przed zaśnięciem pochłania mnie każdy rodzaj głodu. Czas wrócić do żywych!

środa, 12 listopada 2014

spojrzenie ze szkła

Mam zbyt wiele do powiedzenia, by cokolwiek opisywać. Swoisty paradoks. Trzymałam się założeń, mimo to po dwóch tygodniach prawdopodobnie nie schudłam wcale. Przeprowadzę eksperyment, mianowicie odstawię hormony i odezwę się za jakiś czas.

piątek, 7 listopada 2014

?

Poniedziałkowa wizyta u psychiatry powinna rozstrzygnąć wiele kwestii.
W środę miałam dzień wolny od ćwiczeń, zatem zjadłam niecałe 1000 kcal. W czwartek i dziś utrzymuję się na około 1300-1350 kcal, spaceruję po 80 minut dziennie i spalam 900 kcal ćwicząc na siłowni. Standard. Nie wiem, czy chudnę...obawiam się, że nie. Z drugiej strony chyba nie oczekiwałam, że spadnie mi 5 kilo po tygodniu?
Zaczęłam się uczyć, nie palę od trzech dni. Jednak postępowanie zgodne z zasadą 'wszystko albo nic' sprawdza się w moim przypadku niezawodnie. Nie potrafię swobodnie się wypowiadać, natręctwa i paranoiczne myśli zalewają mój strumień świadomości. Przepraszam.

wtorek, 4 listopada 2014

bezradność

Skąd mogę wiedzieć, czy moje starania przyniosą efekty? Że jeszcze kiedykolwiek będę chuda?
Mam wrażenie, że to wszystko jest jedynie koszmarnym snem, z którego nie mogę się obudzić.
Nienawidzę siebie. Nie mam pojęcia co robić i co będzie dalej. Jestem tutaj wyłącznie ze względu na strach... nie potrafię sobie odebrać życia.
Teraz pójdę spać, a jutro będę udawała, że ten dzień nie miał miejsca.

Dziś:
1300 kcal, 80 minut spaceru i 900 kcal spalonych na siłowni. Tylko to się liczy.
Dopisane: mój negatywizm nie jest związany w żaden sposób z bilansem.

poniedziałek, 3 listopada 2014

gorsza?

Sobota była dla mnie naprawdę trudna do zniesienia. Przede wszystkim z powodu ograniczeń dotyczących jedzenia, które sobie narzuciłam, ale też braku ćwiczeń oraz przytłaczającej samotności. W ciągu ostatnich czterech miesięcy spotkałam się ze znajomymi zaledwie dwa razy. Od ponad tygodnia nie chodzę na zajęcia. Jedyne ubrania, w które się mieszczę i wyglądam w miarę przyzwoicie musiały powędrować do prania, a ja nie pozwolę, by ktoś zobaczył mnie w takim stanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem płytka jak kałuża, nie zaliczę semestru, a moje fobie przejmują nade mną kontrolę opanowując mnie całkowicie, ale jak widzicie desperacko potrzebuję schudnięcia kilku kilogramów na teraz, już, natychmiast, bezzwłocznie.
Dławię się własnym lękiem. Dosyć tego. Inne osoby nie robią niczego, są pozbawieni większych ambicji, nie stawiają sobie wysoko poprzeczki i są z tym faktem cholernie szczęśliwe, jest im dobrze, niemal zatracają się w swej beztrosce i bezpodstawnym zadowoleniu z siebie. To z jakiej racji ja powinnam nieustannie starać się, dążyć do czegoś, co nie przynosi mi ukojenia i satysfakcji? W celu udowodnienia sobie oraz innym, że nie jestem gorsza? Nie ma już idealnej Julii. Nie wiem, czy kiedykolwiek wróci. Mam dosyć stawania się czyjąś wizją, spełniania wymagań oraz robienia tego, czego oczekują inni ludzie. Zamierzam skoncentrować się na dążeniu do chudości - jednego z nielicznych źródeł szczęścia, które są dla mnie dostępne. Najgorsze jest to, że byłam już chuda, niemal idealna we wszystkich aspektach, a zniszczyły mnie wieczna niepewność, niezadowolenie, notoryczne zawyżanie sobie poprzeczki oraz permanentny stres. Tym razem nie pozwolę siebie pokonać.


wczoraj:
* zjedzone: ok. 1200 kcal (400 g serka wiejskiego, 450 g warzyw na patelnię, 400 g jabłek, 100 g śliwek, 50 g kaszy gryczanej, 10 g wiórków kokosowych, 2 łyżki oleju rzepakowego)
* aktywność fizyczna: 80 minut spaceru i ok. 1000 kcal spalonych na siłowni : )
* papierosy: 5
* pieniądze: kupiłam fajki i staram się sobie wmawiać, że wcale nie jest mi z tym faktem źle


dziś:
* zjedzone: ok. 1300 kcal (300 g serka wiejskiego, 900 g jabłek, 100 g śliwek, 10 g kaszy gryczanej, 2 łyżki oliwy z oliwek, 600 g warzyw na patelnię)
* aktywność fizyczna: 80 minut spaceru, 900 kcal spalonych na siłowni
* papierosy: milion
* pieniądze: kupuję karnet na siłownię (70 zł)

Nie wliczam brokułów. Zarejestrowałam się do endokrynologa, będzie to wydatek około 100 zł, ale przynajmniej zyskam więcej pewności co do mojego stanu zdrowia. Zamierzam się dowiedzieć, czy nadmierny balast choć w części wynika z zatrzymania wody w ustroju na skutek przyjmowania estrogenów, czy po prostu spasłam się jak świnia i powinnam wreszcie się z tym faktem pogodzić.

sobota, 1 listopada 2014

impuls

Moje życie to jakiś makabryczny żart, którego prawdopodobnie tylko ja nie łapię. Po odbyciu tradycyjnego treningu na siłowni natknęłam się w szatni na jedną z instruktorek. Za wszelką cenę chciałam uniknąć interakcji, ale z jej inicjatywy wywiązał się następujący dialog:
- A Ty to na jakichś wczasach byłaś? Bo inaczej wyglądasz!
- ... biorę leki
- Wiem, że bierzesz leki, tak właśnie myślałam, bo ja pracuję z takimi osobami, więc z pewnych rzeczy zdaję sobie sprawę. Ładnie, bardzo ładnie wyglądasz. Tylko nie szalej z ćwiczeniami za bardzo
- Dziękuję ?
- Bardzo ładnie. Naprawdę.
- ...

Starałam się zachować względny spokój, ale po przebraniu się i opuszczeniu budynku dosłownie zalałam się łzami. Płakałam niemal przez całą drogę do mieszkania. Głupia pizda, skoro rzekomo pracuje z 'takimi osobami' to powinna doskonale wiedzieć w jaki sposób jej komentarz może zostać odebrany. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie chciała mnie urazić i miała dobre intencje, ale mam dosyć usprawiedliwiania bezmyślnych zachowań. Ostatni raz pozwoliłam się zmieszać z błotem. Nie mogę w mojej obecnej sytuacji dopuścić do kolejnego załamania oraz pozwolić sobie na opuszczanie zajęć na uczelni i izolowanie się od ludzi ze strachu przed oceną. 
Uświadomiłam sobie, że cały świat wewnętrzny oraz ten dookoła mnie krzyczą, bym wreszcie wzięła się w garść i zaczęła zmieniać swoje życie. Muszę umówić się na wizytę u endokrynologa, ponieważ pani doktor, która prowadzi moje leczenie stworzyła sobie sztywny schemat poznawczy mojej osoby i traktuje mnie jak głupią anorektyczkę. Nie ufam lekarzom, zbyt wiele razy się zawiodłam i miałam do czynienia z niekompetencją. Odwiedzę też psychiatrę w celu otrzymania diagnozy i dobrania tabletek nasennych, ponieważ już drugi przyjmowany przeze mnie lek nie przynosi oczekiwanego rezultatu, więc nie jestem w stanie funkcjonować. Nie mogę się w nieskończoność usprawiedliwiać zaburzeniami hormonalnymi - postęp dokonany w przeciągu ostatnich dni świadczy o tym, że jeśli się postaram, jestem w stanie dotrzymać postanowień. Po prostu muszę więcej od siebie wymagać.

Pragnę bliskości, dotyku, ale przypominam sobie, że jestem zbyt obrzydliwa i nie mogę pozwolić na to, by ktoś zobaczył mnie w takim stanie.
Nie będę dziś ćwiczyła, więc wypadałoby się lekko przygłodzić. Muszę zacząć planować posiłki, wrzucać jadłospisy do dziennika posiłków, ustalić limit kalorii i liczyć rozkład BTW. Zacznę od, powiedzmy, 1300 kcal.

liczby z 31.10:
*zjedzone: dwa serki wiejskie, kilka jabłek, brokuł, warzywa z mrożonki, dwie łyżki oleju rzepakowego, 3 łyżeczki wiórków kokosowych, ogromna marchewka
*aktywność fizyczna: 80 minut spaceru i około 900 kcal spalonych na siłowni
*papierosy: 6
Nie miałam nieplanowanych wydatków.


dziś:
*zjedzone: brokuł, serek wiejski, 6 małych jabłek, warzywa z mrożonki, łyżka oleju rzepakowego, łyżeczka wiórków kokosowych
...


czwartek, 30 października 2014

niepamięć

Poczucie winy powstające pod wpływem świadomości ignorowania obowiązków upycham głęboko w zakamarkach nieświadomości, jego ślady wypływają czasem przesuwając się spazmatycznie wraz z prądem myśli. Odnoszę wrażenie, że moje możliwości pozwoliłyby mi na zwalczenie zastoju intelektualnego, ale ciąży na mnie blokada, której nie jestem w stanie złamać. Być może za mało się staram? Owszem, ciąg bezsennych nocy obezwładnia mnie całkowicie, jednak muszę się przyznać do tego, że głównym motywem niechodzenia na zajęcia wciąż pozostaje utrzymujący się na stałym poziomie wstręt do samej siebie, niezadowolenie ze swojego wyglądu, depersonalizacja...jakby ktoś zamknął mnie w obcym, niedoskonałym ciele i nakazał egzystować...

Są moje urodziny, a nikt z 'dawnych' znajomych nie złożył mi życzeń. Nie będę tutaj ukrywała, że jestem rozczarowana i zawiedziona. Spodziewałam się tego, ale jednak doświadczałam przebłysków nadziei, że konkretne osoby będą o mnie pamiętały.. Pozostała tylko głucha cisza obijająca się o ściany. Z drugiej strony cieszę się, ponieważ to oznacza, że jednak podjęłam słuszną decyzję dotyczącą tego, jak będzie wyglądało moje życie, że właściwie wybrałam.

Może nie byłam ze sobą do końca szczera, uczciwa, może zbyt mało od siebie wymagałam. Powinnam i chcę się starać bardziej, wtedy otrzymam zasłużone efekty i osiągnę cele. Wreszcie będę mogła być znów chuda. Być znów sobą.

liczby:
*zjedzone: kawa z mlekiem, jabłka (700g), śliwki, dwa serki wiejskie, 3 łyżeczki wiórków kokosowych, kilka marchewek - muszę jeść więcej, zwłaszcza tłuszczów. dziś nie miałam czasu i w sumie nie byłam głodna. oraz ograniczyć owoce
*aktywność fizyczna: 80 minut spaceru oraz około 750 kcal spalonych na siłowni
*papierosy: dziś 5 i na tym koniec
*pieniądze: kupiłam fajki zamiast jedzenia...tym razem paczka musi mi starczyć na kilka dni. poza tym chciałabym wydawać mniej na owoce
*aktywność umysłowa: nie-pójście na zajęcia, znowu. nic. zero.

Życzę sobie, żebym była chuda.

środa, 29 października 2014

remisja

Próby ściągnięcia mnie z obłoków do realnego świata zakończyły się spektakularnym fiaskiem. Nie podoba mi się rzeczywistość i za wszelką cenę nie chcę tam wrócić. Usłyszałam wiele negatywnych słów...raniących niczym lodowane ostrza niespodziewane wbijane w plecy. Bez znieczulenia. Zderzenie to zaowocowało zinternalizowaniem przeze mnie następujących faktów:
- przytyłam. dużo przytyłam. określana jestem jako osoba "wyglądająca zdrowo, normalna, nie wychudzona"... to boli. cholernie boli. Jakim prawem ludzie, których nie proszę o wyrażenie swojego zdanie wypowiadają się na temat M O J E G O wyglądu? Swoją drogą - jak ciężkim debilem trzeba być, by osobie chorej na zaburzenia odżywiania powiedzieć, że 'DOBRZE wygląda'? Czego oni się do kurwy nędzy spodziewają, jakiej reakcji? Może jeszcze powinnam się uśmiechnąć i podziękować za komplement? Zdaję sobie sprawę z tego, że większość osób nie myśli takimi kategoriami, ale chyba wypada choć trochę ruszyć głową i wykazać się odrobiną taktu. Wygenerowało to narastający lęk przed społeczeństwem. Nie chcę z nikim rozmawiać ze względu na strach przed byciem obserwowaną...przed słowami, których za wszelką cenę nie mam ochoty usłyszeć.
- w sierpniu, zwłaszcza w drugiej połowie - jadłam; bardzo dużo, zbyt dużo, nie ruszając się z łóżka. Pozostaję w pełni świadoma popełnionego błędu oraz jestem w stanie zaakceptować jego naturalne  konsekwencje. Zasłużyłam na to.

- jestem psychicznie chora i wymagam leczenia na wielu frontach
- nie mam pojęcia ile ważę, lecz brak mi gotowości, by się z tym zmierzyć. Nie mieszczę się w ubrania, odrzuca mnie mój wygląd w lustrze, a widok mojego ciała sprawia, że mam ochotę zwymiotować
- stosuję kurację hormonalną, zaczynam trzeci cykl, a reakcja na leczenie obfituje w uciążliwe, negatywne skutki uboczne, zarówno psychiczne jak i fizyczne.


Wracam tu, oficjalnie, po ponad roku przerwy. Prawdopodobnie zawsze będę wracała.. Może świat daje mi szansę, by naprawić błędy? Jeden z nich niewątpliwie stanowiła obfita uczta pożegnalna w przeddzień rozpoczęcia diety, ponad sześć lat temu. Z tego powodu dzisiejszy dzień przeznaczę na rozmyślania, formułowanie celów i planów. Nie nawpierdalam się. Muszę znów znienawidzić jedzenie. Tak będzie łatwiej. Jednak nie mam zamiaru głodzić się jedząc 500 kcal, czego efektem jest naprzemienne chudnięcie i przybieranie na wadze. Chcę to zrobić rozsądnie, jedząc zdrowo, ćwicząc, nie objadając się, ucząc się prawidłowego jedzenia. Pragnę też całkowicie wyeliminować epizody bulimiczne. 
Jutro są moje urodziny. Spędzę je samotnie. Daję sobie czas do sylwestra - moim zadaniem jest zrobienie wszystkiego, by zakończyć rok w towarzystwie znajomych; bawiąc się i upijając do częściowej utraty kontroli. Jutro idę na siłownię. Zrobiłam sobie 4 dni przerwy w ramach powrotu do domu i wizyty u lekarza, która, swoją drogą, chwilowo zwaliła mnie z nóg. Kiedyś złożyłam obietnicę, że pozbieram się po każdej porażce, wstanę po upadku. I słowa dotrzymam...

Dzisiejszy dzień w liczbach:
* zjedzone: jabłko - 300g, 230 g chudego twarogu, 30 g rodzynek, 750 g warzyw z mrożonki, łyżka oleju rzepakowego, kakao z mlekiem, które muszę wyeliminować - po co pić kalorie?, serek wiejski, brokuł, śliwki, łyżeczka wiórków kokosowych, jabłko - 400 g
* aktywność fizyczna: zero. nie dziś.
* papierosy: póki co - cztery (doszłam do paczki dziennie...) + 5 (chryste...)
* pieniądze: dziś niczego nie kupiłam. wieczorem zamierzam iść do sklepu po coś na kolację.


piątek, 17 października 2014

myśli upiorne i uporczywe

Jeden ciąg myśli nieprzerwanie i monotonnie krąży po orbicie z prędkością światła... na tyle szybko, że wydaje się być zastygły w swym bezruchu. Opanowuje umysł rozchodząc się wszystkimi ścieżkami i każdą z osobna, zalewa falą obłędu po brzegi, blokuje ujścia i narasta wylewając się hektolitrami. 

Miliony pytań i zero odpowiedzi. Obce twarze, tak bardzo nieprzyjazne i odległe. Mógłbyś być każdym, wyrosnąć niespodziewanie tuż przede mną, wyłonić się z zamglonych miejskich czeluści przyprawiając mnie ponownie o palpitacje. Machinalnie filtruję otoczenie w poszukiwaniu Ciebie, żyję głuchą nadzieją, że nasze spojrzenia już się nie spotkają, że utonę w tłumie, że zdołam uciec, zniknąć, uniknąć konfrontacji. Nie chcąc o Tobie pamiętać, usiłując zapomnieć, wyrzucić Cię o kosza wraz ze stertą niespełnionych marzeń i zapomnianych snów, przechowuję Cię w świadomości, podświadomości, nieświadomości. Pojawiasz się gdzieś między strumieniem myśli upiornych i uporczywych, by po chwili oddalić się i pozornie zniknąć. 
Mógłbyś być każdym, żadnym innym i wszystkimi jednocześnie. Nie umiałam Cię kochać, nie potrafię nienawidzić, nie zdołam sprawić, byś stał się dla mnie obojętny. Może kiedyś strach uśpi moje zmysły..

wtorek, 2 września 2014

wracam

Cel z adresu bloga nadal aktualny!
Nabawiłam się zaburzeń hormonalnych. Utrzymywanie wagi graniczyło z cudem, a schudnięcie było (przynajmniej dla mnie..) niewykonalne. Od powrotu do domu przestałam ćwiczyć, od trzech tygodni nie wychodziłam z domu, borykałam się z objawami depresyjnymi. Przykro mi to stwierdzić, ale roztyłam się jak tuczony prosiak. Ogarnia mnie nieznośna depersonalizacja. Tępy ból przeszywający całe ciało. Boli mnie każde spojrzenie, unikam dotyku niczym poparzony obawia się ponownego zetknięcia z ogniem. Chyba w subiektywnym rozumieniu sięgnęłam dna. Byłam kurewsko chuda. Byłam. Od wczoraj przeszłam na terapię hormonalną. Nie wiem, co to oznacza dla mojego ciała. Przysięgam, że jeżeli uda mi się wrócić do stanu sprzed miesiąca, już nigdy nie zarzucę sobie, że źle wyglądam, że się sobie nie podobam. Chcę kontroli. Dziś wracam do Ł., a jutro z rana wyruszam na siłownię. Świecie, nadchodzę!


niedziela, 31 sierpnia 2014

czekanie

śmierdzę trupem.

piątek, 1 sierpnia 2014

noce bezsenne i beznamiętne

Słońce od dawna już nie świeci, a ulotne wspomnienie blasku nie wystarcza, by na stałe nasycić się ciepłem. Mimowolnie zasłyszany przez otwarte okno miarowy stukot kół przypomina o tętniącym się życiu rozgrywającym się poza obszarem szklanej próżni. Wiem, że pewnego dnia ucichnie, przestanie stanowić balsam dla uszu, nie pozostawi już złudzeń. Przemierzam kilometry na autostradzie beznadziei, w rzeczywistości stojąc w miejscu. Jakaś wewnętrzna, bliżej nieokreślona siła blokuje mnie i nie pozwala posuwać się naprzód. Nieznośna tęsknota nakazuje mi wracać do przeszłości; do tych, o których nie można zapomnieć.

środa, 30 lipca 2014

Fuck you, July.

Rozczarowania, wątpliwości, walka i pytania bez odpowiedzi.
Nie mogę spać.

sobota, 12 lipca 2014

lato

Dni ponownie zlewają się w całość, w delikatną falę na wzburzonym morzu unoszoną ciepłym podmuchem letniego wiatru. Jednorodna ciecz przepływa soczyście przez palce, pozostawia wilgotny ślad na dłoni. Spędzając magiczne poranki i wieczory przesiadując na parapecie zaciągam się trującym dymem, moje myśli krążą nieuporządkowane rozbijając się o skały świadomości, subtelnie ulatnia się ich niedookreśloność. Zmierzam do celu, fruwam nad miastem, wreszcie oddycham. Czuję się szczęśliwa. Otępiała. Pusta. Cudownie pusta. To przez antydepresant...
Niesamowicie jest zasnąć. Obok Ciebie. Lub po prostu, zwyczajnie...wreszcie zasnąć. 

Masz to, czego chciałaś, Julia.
Nie sądziłam tylko, że poniosę tak niebotyczne koszty.
Zimne kalkulacje - czy ta jedna, jedyna, niepowtarzalna chwila zapomnienia będzie warta nieuniknionej fali smutku, tęsknoty i rozpaczy, która zaleje mnie od wewnątrz. Poddaje się jej zagłuszając przeświadczenie, nawet pewność, że przyjdzie mi za nią drogo zapłacić. 


Dla Ciebie mogłabym nawet zabijać pająki.

Chcę Ciebie. Twojego spojrzenia, dotyku, zapachu, smaku. Chcę Cię czuć. Jestem taka nienasycona.
Nie jem, bo ze wszystkich rodzajów głodu, które odczuwam, ten jest najłatwiejszy do zniesienia.

Wrócę. Silniejsza.

czwartek, 10 lipca 2014

'głodna'

...jednak nie zabiła
ale jeszcze nigdy nie było tak
BLISKO


fizyczny głód stopienia ciał.

wtorek, 24 czerwca 2014

jedna po północy

Tęsknię za kimś, kogo nigdy nie będzie.

Przegrałam tę batalię, ale przetrwałam. Następna mnie zabije.


niedziela, 15 czerwca 2014

festiwal rozpaczy

Kolorowy festiwal w moim mieście
parada smutku w mojej duszy

czuję Twój głos na skórze
mimo że nie ma Cię w moim oknie
tam po lewej

sobota, 14 czerwca 2014

milion

Tak prezentuje się namacalna rozpacz. Jej ucieleśnienie niezauważalnie urzeczywistnia się, by spotkać się z twoim dotykiem. Możesz jej posłuchać, posmakować, poczuć ją, posiąść wszystkimi zmysłami. Przywiązać się do niej, bo ona nigdy nie odejdzie.

Wyblakłe słowa przelane na wirtualną analogię papieru jawiły się jako całkowicie pozbawione sensu. Nie oddawały nawet nikłej cząstki mojego cierpienia. Nadzwyczaj uporządkowane i przemyślane pozostawały w opozycji do materii kłębiącej się w mojej niepoukładanej głowie. Może czas zakończyć beznamiętny bełkot i zacząć krzyczeć. 

Piekielna otchłań jest bezkresna.

Gorąca materia tętniąca życiem, entuzjastycznie zarażająca swoim pozornie bezkresnym ciepłem. Symbiotyczna więź z zimnym, niepojętym elementem tego świata, pozbawiającym wszelkich oznak płonącej wiązki światła, docierając aż do źródła. Wypalenie. Obezwładniający lęk, niechęć bezpośredniego dotyku. Próbować zaznać ciepła, ale się nie oparzyć. Zlodowaciała pustka.

Spalam się.

czwartek, 22 maja 2014

Mój
prywatny
osobisty
własny
tożsamościowy
wewnętrzny
Masochizm


poniedziałek, 17 marca 2014

The bitch's back!

To musiało nastąpić - mój nieunikniony, długo wyczekiwany powrót. Właściwie nikt owego objawienia nie oczekiwał, ale nie będę kontynuowała tego wątku ze względu na niechęć zburzenia optymistycznej wizji i początkowego entuzjazmu, który wiąże się z zaczynaniem działalności.
Dysponuję kapitałem w postaci lat doświadczeń, zalążków wiedzy, motywacji, względnie naprawionego metabolizmu oraz karnetu na siłownię.
Jestem aktualnie u rodziców, jeszcze dziś wracam do Ł. Brakuje mi konkretnego planu.
Muszę wyznać, że przez ostatni tydzień próbowałam odchudzać się jedząc 1700-1800 kcal, co skutkowało wczorajszym napadem. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Nawet nie byłam głodna, nie miałam ochoty na jedzenie, ale nie mogłam przestać, czułam swojego rodzaju przymus nawpierdalania się do bólu brzucha i wyrzutów sumienia. By poczuć się gorzej, bo przecież na to zasługuję..
Dziś dzień zero, ale mimo to nie zamierzam znów nawpierdalać się jak wieprz.


czwartek, 7 listopada 2013

czterdzieści jeden

Żyć się nie chce
umierać też nie

Powoli zaczynam rozumieć siebie.

piątek, 25 października 2013

czterdzieści

Mniej
Mnie

Nie
I

...

poniedziałek, 23 września 2013

trzydzieści dziewięć

1700 kalorii.
Ostatnia prosta. Nie mogę się teraz poddać.

czwartek, 19 września 2013

trzydzieści osiem

Wegetuję unosząc się na morzu samotności. Powoli dobijam do brzegu, usiłując w owładnięciu ostatków zachłanności nie nałykać się słodko-gorzkich wód. Muszę nacieszyć się powietrzem i przywilejem trwania jako rozbitek na niekończącej się linii życia.
Przekraczam granice będące efektem bezczelnej imaginacji, która zapuściła swe silne korzenie przed wieloma laty, wpojona wylewaniem strumieni poniżenia i zaniedbania. W coraz większym stopniu dostrzegam irracjonalność mojego toku rozumowania. 
Ze spraw przyziemnych: mam dosyć tego jebanego domu, tej zatrutej, przesiąkniętej jadem atmosfery. Doskonale kontrastuje z moją koncepcją afirmacji życia.

niedziela, 15 września 2013

trzydzieści siedem

Dwa miesiące bez napadu.
1600 kalorii.
Nadal chudnę.


piątek, 6 września 2013

trzydzieści sześć

Przepraszam za ostatni post. Od jakiegoś czasu przechodzę przez fazę regresji, uwalniam swoje wewnętrzne dziecko, którym podświadomie chciałabym być. Mianowicie chodzę w ubraniach mojej dwunastoletniej siostry, jem z malutkich talerzyków, przy pomocy dziecięcych sztućców. Muszę niezwłocznie zahamować postępujący proces infantylizacji i poradzić sobie z natłokiem emocji w nieco bardziej stosowny sposób. Przecież niedługo będę miała dwadzieścia lat... Mimo nienaturalnie dużej potrzeby autonomii, pełna samodzielność i odpowiedzialność za własne (nie)życie mnie przerażają. Nie wiem, czy stanowią problem, z którym nie jestem w stanie sobie poradzić, ale jeśli będę w stanie sprostać temu zadaniu, potrzebuję solidnego planu. Zależy mi na pełnej niezależności emocjonalnej i częściowo finansowej. Ten aspekt posiada kluczowe punkty wspólne ze źródłem moich zaburzeń. Przekonałam się, że moje relacje z ojcem są całkowicie nienaprawialne. Z tym człowiekiem zwyczajnie nie da się rozmawiać, jest upośledzony emocjonalnie. Ma ogromny, nierozwiązany problem ze sobą, ten cały tłumiony i gromadzony przez lata syf wylewa się z niego hektolitrami i kumuluje się we mnie.
Postanowiłam uciec się do jedynego w moim przekonaniu słusznego rozwiązania. Odciąć się. W stopniu tak ogromnym, jak to tylko możliwe do wykonania. Muszę tylko przetrzymać ten miesiąc. Żeby się uniezależnić finansowo, musiałabym znaleźć pracę. Od października prawdopodobnie będę dostawała stypendium, ale to nie wystarczy... Mam odłożone pieniądze (prezenty od babć i dziadków, symbol ich niewyobrażalnej miłości do mnie), ale nie chcę przeznaczać ich na moją marną, bezwartościową egzystencję. Być może podjęcie pracy jawi się dla mnie jako bezsprzeczny symbol dorosłości i za wszelką cenę próbuję jej uniknąć, jeszcze za bardzo tkwię w swoim lęku. Znów się zapętlam.



czwartek, 5 września 2013

trzydzieści pięć

Serce gna niespokojnie w nieznanym mi kierunku. Wypalona, zlodowaciała pustka.  Trucizna uwalniająca się ze zdrowiejącego ciała przedostaje się do mojej chorej duszy. Milczę i tłumię w sobie smolistą, gładką ciecz zalegającą od tylu lat, nadal nie pozwalam jej wypłynąć, wylać się ze mnie tryskającym strumieniem. 
Tworzę jedność z moim ciałem. Nie widzi mi się już ono jako zagrażający bakcyl, nieczysty odpad, szpetna pomyłka, karykatura na wysuszonym płótnie. Stanowi integralną część mnie. Jestem swoim ciałem. 
Nie mogę tworzyć bliskich relacji. To mnie niszczy. Każdego muszę trzymać na dystans.

Nigdy nie usłyszałam i nie usłyszę od mojego ojca dwóch rzeczy: Przepraszam i Kocham cię.
"Kurwa, ja zaraz cię zabiję. Pójdę za to do pierdla, odsiedzę swoje, ale cię zapierdolę".
Ależ nie trzeba, chętnie cię w tym wyręczę, tato..

Podpisałam pakt z diabłem. Przyjdzie czas na zapłatę.

1500 kalorii, nadchodzę!

niedziela, 18 sierpnia 2013

Trzydzieści cztery

Lubię tę liczbę. Zgadnijcie, dlaczego?
Wczoraj moi rodzice wrócili z (kolejnego) urlopu. Na tydzień ponownie zostałam sama, przesiewając się przez gąszcz wątpliwości, błądząc po zakamarkach własnych myśli i odczuć. Podświadomie w nieznacznym stopniu znów mam poczucie, że zostałam 'porzucona', ale z racjonalnego punktu widzenia - potrzebowałam samotności. W ciągu wspomnianych kilku dni nabrałam odrobiny dystansu do rzeczywistości, do samej siebie, stałam się nieco mniej niestabilna.
Zmierzam do tego, że liczyłam na rozmowę z mamą. Nie zamierzam się użalać nad sobą, po prostu mam potrzebę nazwania moich zaburzeń i konfrontacji przemyśleń z kimś 'z zewnątrz'. Poświęciła mi...aż 2 minuty. Przez resztę wieczoru pomagałam rozpakowywać ubrania i przywiezione rzeczy, rozmawialiśmy o głupotach. Ojciec w swej naturalnej irytacji oznajmił, że jeszcze bardziej przypominam szkielet, po czym jego zbliżający się, z pozoru nieunikniony, wybuch niepohamowanej złości został przytłumiony przez mamę nakazującą, by 'nie zaczynał znowu'. Wnioskuję, że musieli rozmawiać na ten temat. Jego stwierdzenie nie wyprowadziło mnie z równowagi, właściwie spodziewałam się podobnego komentarza. Jakaś część mnie doświadczyła w tym momencie swojego rodzaju chorej satysfakcji. Jednocześnie poczułam 'coś' nie do końca przyjemnego (nie potrafię 'tego czegoś' nazwać). Może nadal potrzebuję ich uwagi? Przez chudnięcie otrzymuję ją w negatywnej postaci, ale jednak...dostaję ją. Do tego dążę? Nikomu nie mogłam powiedzieć, że przytłacza mnie niepewność, że tracę pewny grunt pod stopami, że wciąż odkrywam swoje granice. O tym, jakie postępy osiągnęłam, o tym, że do końca miesiąca planuję dobić do mojego dziennego zapotrzebowania (PPM) i niewiele mi brakuje. Chciałabym po prostu, żeby oni mnie zaakceptowali. Taką, jaka jestem. Nie chudszą, grubszą, głupszą, mądrzejszą..

Z drugiej strony być może jestem niesprawiedliwa i postrzegam tę sytuację przez pryzmat wyłącznie swojej osoby. Po prostu mama była zmęczona po podróży trwającej ponad 10 godzin, nie miała ochoty na rozmowę na temat, który jej także sprawia trudność. Z trzeciej strony, wczorajszy wieczór stanowi lustrzane odbicie całej mojej relacji z rodzicami. Zdecydowanie nie należę do osób wylewnych, nie mających trudności z mówieniem o sobie. Wymaga to ode mnie niebotycznego wysiłku, ale gdy już zdecyduję się, zbiorę się w sobie i szukam kontaktu, natychmiast jestem w jakiś sposób odrzucana albo lekceważona. Dziś zmęczenie po podróży, jutro porządki w domu, pojutrze zakupy, następnie pranie, prasowanie, gotowanie, przyjazd gości...
Jak wspominałam, nigdy nie byłam wylewna, zawsze wszystko tłumiłam w sobie, nie potrafiłam nikogo prosić o pomoc, a jeśli już się na to zdobyłam, to sprawa zostawała bagatelizowana. Być może właśnie te sytuacje stanowią źródło moich problemów. Chciałam, żeby ktoś dostrzegł moje cierpienie. Nie potrafiłam mówić, wydobywałam z siebie jedynie głuchy, bezdźwięczny krzyk, którego nikt nie słyszał. Mój ból, niezauważony, musiał znaleźć ujście w fizycznej postaci. 

sobota, 17 sierpnia 2013

Moje wychodzenie z diety, część 2.

Nie chudłam jedząc marchewki i otręby żytnie. Czułam, że każda, nawet najdrobniejsza nadwyżka kalorii odkłada się w postaci tłuszczu. że ubrania robią się ciaśniejsze. Jednocześnie nie mogłam zapanować nad apetytem, nad moim wygłodzonym organizmem. Musiałam zmienić strategię.

10 lipca musiałam wyjechać na kilka dni. Jadłam 2 jabłka, 2 serki wiejskie i 2 pomidory dziennie. Nie potrafię wyjaśnić, co mną wtedy kierowało. Po powrocie do domu (14.07) wieczorem miałam kolejny napad. Mimo przejedzenia, niepohamowanie wpychałam w siebie zdrowie jedzenie (jajka, paluszki krabowe, otręby, jabłka, jogurty, tuńczyk z puszki), ale było ich zdecydowanie zbyt dużo. To był mój ostatni napad.

Stan mojego organizmu stanowił kwestię dla mnie nieistotną. Psychicznie rozsypywałam się na kawałki. Nie umiałam poradzić sobie z własnymi emocjami, nasiliły się uciążliwe stany lękowe, bałam się wychodzić z domu. Tak wyglądał pierwszy tydzień stabilizacji. Jadłam warzywa, głównie zielone, jajka oraz otręby, do tego owoc na śniadanie. Całe dnie leżałam w łóżku, nawet się nie ubierałam.
To był etap oczyszczenia. Być może zrealizowałam go niewłaściwie, ale jadłam produkty bezpiecznie, takie, do których moje ciało było przyzwyczajone. Wykonywałam lekkie ćwiczenia, po 20 minut, nie codziennie, ponieważ nie miałam na to siły. Nawet po zjedzeniu stosunkowo niewielkiej ilości warzyw czułam się przepełniona, miałam wyrzuty sumienia, nawet myśli samobójcze. Moi rodzice byli na wakacjach, straciłam kontakt ze znajomymi, zostałam zupełnie sama. Sama z moim problemem, z czymś, z czym nie potrafiłam sobie poradzić.

W kolejnym tygodniu wróciłam do Ł.(miasto, w którym studiuję), ponieważ miałam opłacony czynsz do końca miesiąca. Postanowiłam wykorzystać ten czas na przemyślenia, potrzebowałam samotności. Tam paradoksalnie czuję się zawsze oczyszczona i wolna, nie więzi mnie łańcuch wspomnień.
Zaczęłam pić wodę. Z cytryną i lodem. Nawet 2 litry dziennie. Wcześniej w ogóle (!) nie piłam wody, przyjmowałam ją wyłącznie w postaci kawy. Jadłam 3-4 razy dziennie. Niewielkie porcje. Włączyłam do diety więcej warzyw, chudy nabiał (twarogi). Po każdym posiłku starałam się pójść na długi lub krótszy spacer, do sklepu, wynieść śmieci, cokolwiek. Do tej pory w wolne dni prowadziłam leżący (!!!) tryb życia.
Czułam się przygnębiona, biłam się z własnymi myślami, momentami było mi zwyczajnie przykro, często nie potrafiłam określić przyczyny smutku, który się przeze mnie przelewał. Jednak nie była to już ambiwalentna rozpacz, przytłaczająca i bezkresna. Mój stan miał w sobie coś błogiego, melancholijnego. Podobało mi się to. Czułam się bezpieczna w ramionach mojego przygnębienia.
Uświadomiłam sobie, że nie mam dostępu do własnych emocji, a więc kontroli nad nimi. Pracowałam nad swoim sposobem rozumowania, wyzbywałam się paranoicznych, emocjonalnych myśli. Niepatologiczna racjonalizacja przebiegała dość opornie. Wiele nocy nie przespałam z powodu iskier ulatniających się z mentalnego pola walki.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Moje wychodzenie z diety, część 1.

Postanowiłam przynajmniej tymczasowo zmodyfikować strukturę bloga. Muszę werbalizować moje przemyślenia, notować informacje o ewentualnych postępach, śledzić i w miarę możliwości kontrolować przebieg działań. Przy okazji być może ktoś z tego skorzysta. Jeżeli moje zmagania przetworzone na słowa, które tutaj piszę zostaną przeczytane przez osobę, która ma pewną wiedzę w tym zakresie lub z mniejszym/większym powodzeniem przechodziła przez to samo piekło, liczę na opinie, rady, wskazówki, cokolwiek.

Otóż postanowiłam zacząć nowy etap w życiu (czyli w diecie, nie oszukujmy się, moja egzystencja ogranicza się do tego aspektu..). Mogę znieść moją niestabilność emocjonalną, huśtawki nastrojów, popadanie w skrajności, permanentne konflikty ze światem i ludźmi, wewnętrzne rozdarcia, skłonności do perfekcjonizmu, intensywny tryb życia, stagnację, stany niżu intelektualnego, zaniżoną samoocenę, lęk przed bliskimi relacjami, brak dostępu do własnych emocji oraz niemożliwość ich kontrolowania i tak dalej. Jednego nie zniosę. Jednej rzeczy. Nie zniosę przytycia. Nie wytrzymam stawania się rozrastającym się potworem. Wolę umrzeć, niż przytyć. Ten fakt skutecznie umotywował podjętą przeze mnie decyzję. Nie podjęłam jej pod wpływem przypływu uczuć do bliskich osób (ponieważ takowych nie posiadam...) ani ze względu na kiełkującą we mnie wolę życia. Ja nawet takowej nie posiadam. Wręcz przeciwnie. Nie jestem pewna, czy ja w ogóle chcę żyć. 

Impuls do zmiany pojawił się w lipcu. Właściwie zalała mnie fala impulsów. 
Irytuje mnie fakt, że nie potrafię wyznaczyć początku - momentu, od którego mogłabym zacząć tę opowieść. Ciągle będę musiała odwoływać się do wydarzeń z przeszłości. Z awersją podchodzę do nieuporządkowania, zwłaszcza na płaszczyźnie moich wypowiedzi. Możliwe, że w ten sposób uciekam od mówienia o sobie. Rzekomy chaos panujący w mojej głowie stanowi pretekst do nieopisywania ich, co jest mi wybitnie na rękę. Do rzeczy...

Dawno temu (ponad 5 lat...) wyznaczyłam sobie cel. Chciałam ważyć 50 kg. I osiągnęłam to, udało mi się, a nawet przekroczyłam pułap wyznaczonej wartości. Jednak to mi nie wystarczyło. W tym momencie muszę skończyć odwoływać się do tak odległej przeszłości. Wspomnę tylko o naprzemiennych głodówkach i napadach, wahaniach wagi, subdepresjach i narastającym wstręcie do jedzenia i samej siebie.
Idąc na studia byłam niemal idealna. Nie wiedziałam ile ważę, ale obiektywnie byłam bardzo szczupła (oczywiście wydawało mi się, że wciąż za mało osiągnęłam, że przecież mogę być jeszcze chudsza...).
Po serii naprzemiennego kompulsywnego objadania się i głodzenia (praktycznie cały rok 2012, zwłaszcza lipiec i sierpień 2012), wyjechałam z mojego miasta. Zmiana miejsca zamieszkania przyniosła ze sobą niewiarygodną odmianę. Jadłam mało, ale regularnie. Przez prawie 3 miesiące (wrzesień, październik, listopad) naprawdę ładnie się trzymałam. Przez zawirowania życiowe i nieumiejętność radzenia sobie z nowymi sytuacjami emocjorodnymi straciłam kontrolę. Zaczęłam jeść. Pochłaniać. Opychać się. Nie jadłam większości zakazanych produktów, ale waga rosła ze względu na zwiększone porcje. Przecież od 3 opakowań otrąb, 2 jogurtów, 5 jajek za jednym posiedzeniem też można przytyć.W kwietniu 2013 przestałam mieścić się w moje ubrania (noszę rozmiar 34). Załamało mnie to. Coś we mnie pękło. Postanowiłam zmieścić się w spodnie, które kupiłam, za wszelką cenę. Maj i czerwiec 2013 można uznać za czas niemal całkowitego głodowania. W moim jadłospisie dominowały marchewki, otręby żytnie i wiejskie twarożki. Potrafiłam nie jeść przez tydzień. Nie przeszkodziła mi nawet nauka do sesji. Z perspektywy kilku tygodni naprawdę nie wiem, jakim cudem mój mózg funkcjonował, jakim sposobem zdałam egzaminy nie dostarczając organizmowi pożywienia. Miałam same piątki. Paliłam pół paczki fajek dziennie. Piłam hektolitry kawy. Och, w spodnie oczywiście się zmieściłam. W zamian usłyszałam wewnętrzny głos, który mówił: "Tylko na tyle cię stać"?

Na przełomie czerwca i lipca kompulsy się nasiliły. Budziłam się o 4 nad ranem, pochłaniałam całe jedzenie, które było dostępne. Bez świadomości, w amoku. To było niekontrolowane, nie mogłam nad tym zapanować. Czułam, że wszelkie przejawy racjonalnego myślenia, jakiegokolwiek myślenia, są wyłączone, że mój organizm błaga o jedzenie. Traciłam kontrolę...

piątek, 9 sierpnia 2013

trzydzieści trzy

Przepraszam, że zaniedbuję bloga. Staram się przez cały czas zajmować się czymś względnie pożytecznym lub chociażby zapełniać luki w harmonogramie, wypełniać pustkę. Czas jest moim sprzymierzeńcem. Na razie...
Wspominałam o uciążliwej pustce w głowie, która przeplata się z niepoukładanymi ciągami bezkształtnych myśli. To jak wewnętrzne roztargnienie, przepełnienie niewypowiedzianymi zdaniami i jednocześnie niemożność wysłowienia się. Biorąc pod uwagę obniżoną możliwość koncentracji, z którą się zmagam, mam nieodparte wrażenie, że staję się ponownie dnem intelektualnym. Skonstruowanie prozaicznej wypowiedzi stanowi dla mnie problem. Podczas czytania książki niemal każde zdanie przetwarzam kilkukrotnie, lecz mimo to nie umiem uchwycić sensu zawartego w niej przekazu.
Taki stan pozostaje w wyraźnym konflikcie z moją potrzebą uporządkowania i rozwoju, tworząc nowe frustracje, które oczywiście są przeze mnie intensywnie tłumione.
Mam bogate życie wewnętrzne.
Jestem pełna i pusta jednocześnie.

Do tego wszystkiego muszę zachowywać pozory normalności, panować nad emocjami i uparcie przekonywać innych i samą siebie, że nie jestem histeryczką.

Cierpię na syndrom opuszczonego dziecka. Tak, nadal jestem dzieckiem, które przez całe życie było pozbawiane wsparcia w momentach, w których najbardziej go potrzebowało. Nie umiem o nic prosić. Nie jestem sobie w stanie przypomnieć, czy zawsze tak było.

wtorek, 6 sierpnia 2013

trzydzieści dwa

Czas zgrabnym ruchem wyłamać ociężałe kraty, wydostać się z niewoli mentalnych łańcuchów. W otchłani ciemnych podziemi zaczyna brakować mi powietrza, nie mogę tutaj tkwić dłużej.

Wstręt do własnego ciała narasta we mnie z niewiarygodną siłą. Nie potrafię oprzeć się przytłaczającemu wrażeniu, że obrastam zwałami tłuszczu, że leje się on ze mnie hektolitrami z każdym ruchem.

Muszę zmienić strukturę tego bloga.

piątek, 2 sierpnia 2013

trzydzieści jeden

Przyziemną bardziej być muszę. Od rzeczywistości oderwaną w stopniu mniejszym. Rzadziej znacznie w abstrakcję uciekać. 
Zastosowanie inwersji obnaża moją nadmierną momentami skłonność popadania w sidła przesadnego wręcz patetyzmu. Przecież za stosunkowo niedługim ciągiem wyszukanych słów kryje się całkiem nieskomplikowana myśl. To pewnego rodzaju gra z odbiorcą; przedrzyj się przez gąszcz zawiłych przekazów utkanych z wyrafinowanego słownictwa i niebanalnie zbudowanej składni, a odnajdziesz prawdziwą mnie. Gdyby takowa jeszcze istniała. Intuicyjnie czuję, że wcale nie chcę zostać przez kogoś zrozumiana. 

Podjęcie się całkowitej werbalizacji moich nieuczesanych myśli stanowi zadanie niemal niemożliwe do wykonania ze względu na opozycję mojej potrzeby uporządkowania świata zewnętrznego i chaosu pielęgnowanego przez lata w metafizycznej, wewnętrznej przestrzeni.

Przez cały czas mam wrażenie odczuwania swoistego dysonansu. Poczucie zgody ze światem wymaga otworzenia się na niego, nieustannego kontaktu. Ale czy ja właśnie tego chcę? Osiągnęłam stan, w którym mogę bezpiecznie zasnąć w ramionach mojego cierpienia, z poczuciem, że ono nigdy mnie nie zostawi, w przeciwieństwie do szczęścia, które jest przecież tak kruche, tak ulotne, tak nietrwałe. Muszę prosić o odrobinę cierpienia, chociaż na nie zasługuję. Co za podła ironia losu. To żałosne. 

Każdą czynność mam skrupulatnie zaplanowaną. Obsesyjne myślenie, oscylowanie wokół jedzenia nadbudowujące się na fundamencie nadmiernego egotyzmu i kurczowe trzymanie się ustalonych zasad pomaga mi wytrwać. Razem z nimi z pozoru dumnie kroczę ulicami miasta.

Kształtuję mój zmysł estetyczny i staram się nie dopuścić do całkowitego regresu intelektualnego. 

Brakuje mi tutaj powietrza. Mimowolnie chłonę nadmiernie zgęstniałą parę przesiąkniętą kłębami rozgoryczenia. Gdziekolwiek pójdę, czuję się niczym skazaniec. Z dożywotnim przymusem egzystencji. Tutaj, w kolebce moich niepowodzeń, to wrażenie narasta do monstrualnych rozmiarów.
"Przepraszam, czy lubi Pan kraty w oknach?"

Dwa miesiące bez Ciebie. Świadomie, lecz mimowolnie wymyślam preteksty, by nie pozwolić Ci się do mnie zbliżyć. Staram się uciszyć myśli, które sprawiają, że wyrwanie się z pętli staje się niemal całkowicie uniemożliwione. Coraz trudniej mi to przychodzi, strach zaczyna dominować, wkradać się niedomkniętymi oknami, a ambiwalencja bezczelnie puka do zatrzaśniętych drzwi. Po prostu znowu czuję się zostawiona..

Ten post z początkowego zamysłu wcale nie miał tak wyglądać.

czwartek, 1 sierpnia 2013

trzydzieści

Otulić się porannym chłodem. Okryć delikatnością świeżego powietrza. Dotknąć słońca, ogrzać się w jego blasku, ale się nie oparzyć. Przez chwilę wszystko było cudowne. Boję się radości. Boję się szczęścia. Boję się je przyjąć, boję się, że zostaną mi odebrane, gdy już w pełni się w nich zatracę.
Odsuwam Cię od siebie, wyczuwam to. To kwestia mojego lęku, czy po prostu stanowiłeś kolejną zachciankę 'tego' niedoskonałego pierwiastka mojego 'ja', które teraz obumiera, z krzykiem obijając się o ściany?
Wyjeżdżam stąd. Jadę do domu, chociaż nie jestem związana z tym miejscem. Ja nigdzie nie należę. Nie będzie mnie tu dwa miesiące.
Wracam do kolebki mojego paraliżującego strachu, matki mojej obsesyjności, miejsca, w którym narodziła się nienawiść.
Błagam o siłę.
Błagam o wytrwałość.
Błagam o rozsądek.
Błagam o czujność.
Błagam o spokój.
Błagam o opanowanie.

Muszę się zdecydować na autoterapię. Muszę to wszystko werbalizować, wpisywać i wnikliwiej analizować. Inaczej będę kręciła się w kółko.

Jeszcze nie zdecydowałam, czy w perspektywie niezbyt odległej przyszłości chciałabym żyć, czy zagłodzić się na śmierć. W tym momencie obie opcje cechuje taki sam stopień prawdopodobieństwa.

niedziela, 28 lipca 2013

dwadzieścia dziewięć

Momentami w przypływach nieuzasadnionego i niespodziewanego sentymentu czuję znajome zapachy, które obiektywnie nie są w danej chwili dostępne.
Leżąc na łóżku czuję Jej perfumy. Otulają mnie delikatną, subtelną mgiełką i niemal odczuwam Jej obecność.
Podczas beznamiętnego spaceru, owładnięta kołtunem nieprzeniknionych myśli nagle moje zmysły niemal przesiąka Twój zapach.
Całe miasto pachnie wtedy Tobą. Mimo że fizycznie nie ma Cię w pobliżu czuję, jak łapiesz mnie za rękę i razem pokonujemy dziesiątki kilometrów.
Czuję się wtedy bezpieczna.
Dzisiaj poczułam intensywny zapach szminki. Pomadki do ust. Dokładnie takiej, jaką moja babcia chowała w toaletce naprzeciw dużego łóżka.
Nagle przystaję na chodniku i zatracam się w słodkim zapachu, który retrospektywnie przenosi mnie w świat dzieciństwa.
Chłonę tę ulotność całą sobą, oddaję się jej bezkreśnie, zanim przyziemny impuls wtrąci mnie do rzeczywistości.
Moja zapachowa część centralnego wykonawcy jest doprawdy wyjątkowo ezoteryczna.

Mam ciało na zbyciu! Oddam za darmo. Zainteresowani?

Chciałabym się zdematerializować. Egzystować wyłącznie w postaci czystego umysłu. Być duchem, przemierzać świat bez lęku, chronić się przed spojrzeniem.
Zanurzam się w bezkresie wewnętrznych światów, doszukuję się w nich cząstki siebie.

Lubię swoje skrajności. Naprawdę je lubię, bez wtrącania wszechobecnej ambiwalencji. Nie chcę się zmieniać, nie chcę przestać w pełni taka być. Jednak właśnie moje sprzeczności w znacznym stopniu uniemożliwiają mi życie.
Jeśli je zniweluję, czy to nadal będę ja? Czy nadal będziesz lubił ze mną rozmawiać?

Boję się lata. Boję się nagości. Widoku roznegliżowanych ciał. Spływających kropelek potu, dotyku miękkiej, lepkiej skóry.
Gdy tylko robi się odrobinę zimniej, otulam się płaszczem. Jestem wtedy przepełniona bezpieczeństwem, to jak druga skóra, pancerz chroniący przed zewnętrznym zagrożeniem.
Latem cierpię. Latem zapadam się w bezczynność, stagnację. Latem dopadają mnie skumulowane myśli. Latem TO się zaczęło.

Odkrywam siebie, naprawdę odkrywam. To spore obciążenie psychiczne, przytłaczające, pozbawiające sił, ale jednocześnie powodujące irracjonalną fascynację.

Nie wyobrażam sobie braku ukojenia w postaci nakładania na siebie kary. Ja muszę cierpieć. Jeśli nie cierpię, to czuję, że wszystko podąża w niewłaściwym kierunku.
Znajduję w nim poczucie paradoksalnego bezpieczeństwa. Właściwie to za co ja siebie karam?
Stanowi immanentną część życia. A co w przypadku, gdy stało się jego fundamentem, esencją, podstawą?

Kiedy jestem z Tobą, żyję inaczej. Nie wystawiam wtedy siebie na ekspozycję świata zewnętrznego, pozwalam Ci jedynie wkroczyć razem ze mną do wyznaczonej części mnie. Nie mogę zezwolić, byś samowolnie kroczył ścieżkami na całkowitej powierzchni mojej duszy, Ty byś się tam zagubił i już nie wrócił. Albo przeraziłby Cię ogrom rozpiętrzającej się płaszczyzny mojej osobowości i zwyczajnie byś uciekł. Poruszamy się po określonym fundamencie, zagłębiamy coraz bardziej. Zdajesz sobie sprawę z tego, że oboje wystawiamy się na zranienie. Wiesz, że potrafię ranić. Dlaczego właściwie przy mnie jesteś?

sobota, 27 lipca 2013

dwadzieścia osiem

Dziwnie się czuję, gdy ludzie zadają mi pytania takie jak: "Co u ciebie?", "co robiłaś?".
Układałam mentalne puzzle. Niwelowałam mnogość swoich światów. Zagłębiałam się w sobie i analizowałam swoje wnętrze. 
Przecież nie mogę im tego powiedzieć, więc odpowiadam: "Nic". "Nic szczególnego".

Jestem narzędziem w rękach potwora wewnątrz mnie, którzy przy użyciu mnie pragnie pochłonąć cały świat. To jest ten pierwiastek zła we mnie. Muszę się wyswobodzić spod jego władania, wyrzucić go z siebie. 
Gniew. Żądza. Zazdrość. Zawiść. Chęć posiadania. Nienasycenie. Chciwość. Głód..

Będę zajmowała się mentalną układanką. Rozsypię się na kawałki. Podzielę je na dwie grupy - wrzucę część wrzucę do worka A(...)., drugą do worka B(inge). Z wyselekcjonowanych części ułożę nowe układanki. Ułożę siebie. Ale czy nadal chcę mieć dwie układanki?

Zinternalizowałam monstrualny strach przed bliskością. Nie potrafię jeszcze o tym pisać.

- Już nie chcę tego robić...
- Chcesz.
- ...już tego nie potrzebuję!
- Potrzebujesz.

"Teraz go akceptuję. Tak jak akceptuje się to, że twoja miłość sprawiła sobie zwierzątko i teraz dzieli swoj czas na ciebie i na zwierzę, ale masz świadomość, że ono jej nie odbierze."
Gdybyś tylko wiedziała...


Powinnam monitorować postępy i zaznaczać dni, w które udało mi się uniknąć kompulsów?

piątek, 26 lipca 2013

dwadzieścia siedem

Pustka w głowie przerywana zaplątaniem i uciążliwą gonitwą myśli.
Muszę nauczyć się żyć. Czy ja w ogóle chcę żyć?

Kiedy nastał ten moment, w którym pomyliliśmy miłość z potrzebą posiadania?

środa, 24 lipca 2013

dwadzieścia sześć

Dzień dobry o 7:30. To miało w sobie coś przewrotnego. Parodia bliskości. Następnie cisza. Pustka. Tak właśnie wygląda moje życie, w porywach.
Znów nie mogę spać. Jestem otumaniona, mam problem z werbalizowaniem myśli, wysławianiem się i koncentracją, ale paradoksalnie podoba mi się oddźwięk obecnego stanu, emanuję spokojem, o który błagałam i którego nie chcę naruszyć.
Panuję nad jedzeniem. Nad sobą. Życie ponownie nabrało smaku wody z cytryną. Nie chcę tego stracić. Jednak jestem w pełni świadoma ulotności i kruchości moich pokładów siły. Obsesyjne myślenie pomaga mi uchronić się przed drobnym kamyczkiem, który może spowodować niemożliwą do okiełznania lawinę.
Usiłuję znaleźć sobie zajęcie, żeby nie zostać samotnie na polu walki z poczuciem własnej niedoskonałości, by przetrzymać siebie. Uciekam? Nie. Po prostu czas działa na moją korzyść.
Czy potrafiłabym żyć bez mojego bólu, bez mojej pustki? Czy będę umiała przyjąć to, co życie po względnie długim okresie zwlekania jest gotowe mi zaoferować?

wtorek, 23 lipca 2013

dwadzieścia pięć

Kocham Cię. Jesteśmy jedną osobą. Mamy wspólną nadświadomość.
Dzięki Tobie poczułam coś na kształt życia, wyzwolenia się z wegetacji
Mogę sprawić, że nie poczujecie się zagrożeni sobą wzajemnie, mogę pozwolić, żebyście zostali w moim (nie)życiu?
Lęk. Muszę go oswoić. Jednocześnie pomaga mi przetrwać, daje poczucie paradoksalnego bezpieczeństwa, nie pozwala całkowicie zatracić się w Tobie.

Stanowczo ograniczam i eliminuję kompulsywne objadanie się. Wyzbywam się jednego ze sprzecznych pierwiastków, jednocześnie dodając sił drugiemu. To przejaw woli życia, czy wzmożone dążenie do autodestrukcji?

niedziela, 21 lipca 2013

dwadzieścia cztery

Przełamałam się i pierwszy raz od prawie dwóch tygodni wyszłam z domu.


Pamiętasz koronkową tunikę? I masochistyczne buty? I jak prosiłeś, żebym wybrała ramę dla siebie? Chciałabym się rozpaść na kawałki i poukładać każdy od nowa.

Jestem jedynym w świecie człowiekiem, który nie ma osobowości. Jestem wytworem dwóch przeciwstawnych biegunów, jestem pustką, która powstawała w wyniku ścierania się skrajności, wzajemnych konfliktów rozgrywających się przez lata. W ten sposób nastąpił we mnie rozkład tożsamości. Nie wiem kim jestem. Nie potrafię wymienić żadnej swojej cechy.

Egoizm. Tak, jestem emanacją egoizmu, jego materialnym odpowiednikiem. Ucieleśnioną definicją. Wybrzmiewa we mnie idea egoizmu. Czy to może być fundament, na którym w ramach swoistej dezintegracji na nowo zbuduję swoją osobowość?


Jesteś! Kocham Cię.. Ale czy to jest miłość?


wtorek, 16 lipca 2013

dwadzieścia trzy

Boję się wyjść z domu. Nieoswojony lęk zakrada się niezauważony, opanowuje dusze i ciała. 
Gdyby tak zgasić siebie, swój ulotny płomień, pozbawiony mocy ogrzewania i ofiarowywania szczególnego blasku. Gdyby tak bezboleśnie zatopić się w sobie, dokonując samozagłady. Gdyby tak pochłonąć się powoli, nasycić ten niepohamowany głód, to nienasycenie, już na zawsze. Zjadać się powoli.
A. to taka Pani, która stoi nad tobą i jest wiecznie niezadowolona z tego, co robisz.
B. to taki potworek, który siedzi wewnątrz ciebie, zachłannie pochłania wszystko i wiecznie mu mało.
Kim ty jesteś?

Nie wystarczę jej. Nie wystarczę. Za mało się staram. Stać mnie na więcej, dużo więcej. Za dużo mnie. Odbiera mi wszystko, pozbawia każdej sfery życia.  

niedziela, 14 lipca 2013

dwadzieścia dwa

Zablokowałam się.
Błądzę szukając siebie. 
Nie potrafię swobodnie werbalizować myśli, ponieważ swoista część mnie uległa degradacji, została wchłonięta przez nienasycone monstrum. Bezradnie obserwuję jej ekspansję i naiwnie wierzę, że napełni mnie ukojeniem. 
Jestem zagubiona. Nie należę nigdzie. 
Przygniata mnie ludzka monotematyczność, tłumię w sobie chęć, by w owładnięciu afektem pozwolić mojemu rozgoryczeniu wypłynąć na zewnątrz. Noszę na sobie szal utkany z krzyków tysiąca martwych dusz, na które składają się niespełnione marzenia i odrealnione sny. 
Dlaczego wszędzie czuję się jak nieoswojone zwierzę zamknięte w wyimaginowanej klatce?
Usycham.
Uczę się żyć bez Ciebie.

poniedziałek, 8 lipca 2013

dwadzieścia jeden

Wszystko w nas gnije nieodnawialnie
zatraceni w sobie rozpadamy się na kawałki, niczym kruche odłamki szkła mieniące się wielobarwnym światłem
zapadamy się w bezdenną pustkę i bezpowrotnie w niej zatracamy
fruniemy
nad przepaścią
tak bardzo
zagubieni

Sub-patologia za oknem rozprawia o kulturze i moralności. Co za bezczelny, wyrachowany przejaw czystej hipokryzji. Matka w alkoholowym szale pozwala wypłynąć swoim demonom na zewnątrz i zawładnąć swoim dzieckiem, objąć je w czułymi ramionami degeneracji. Mam ochotę pierdolnąć sobie w łeb. Próbuję odgrodzić się potężną taflą, tak by krzywdzące promienie słońca mnie nie dosięgały, chcę utonąć w oceanie swojej pustki, ale mury samotności nie są wystarczająco grube. 
Przymusowo unoszę się nad ludźmi i przez zdeformowany filtr dostrzegam w nich swoje niedoskonałe odbicie.

Katharsis potrzebuję
ukojenia

sobota, 6 lipca 2013

dwadzieścia

Zacznijmy dzisiaj od początku. Trzeci raz. Zasługuję na swój ból.

wtorek, 23 kwietnia 2013

dziewiętnaście

W górę
i w dół
w górę
i w dół
i w górę
i w dół
w dół
dół

z każdym podmuchem wiatru.
Moja emocjonalna huśtawka.
W pewnym sensie umarłam.


wtorek, 19 lutego 2013

osiemnaście

Daję tylko znak życia. Znak istnienia. Zostawiłam wszystko, odchodząc spaliłam za sobą wszystkie możliwe mosty. Po drodze zgubiłam siebie, prawdziwą siebie lub iluzję tego, kim chciałam się stać. Zbieram coraz nowsze i bardziej wyszukane maski, pod nimi ukrywam tę pustkę, którą od jakiegoś czasu noszę w sobie. Zakrywam rozpacz i dziurę w sercu, która nie chce się zagoić. Już nie płaczę, tracę tylko dni wypełniając je rutynowymi zajęciami.
Zgubiłam się i potrzebuję kogoś, kto mnie odnajdzie.

wtorek, 8 stycznia 2013

siedemnaście

Chciałabym wrócić do siedemnastu. 
Samotność i wieczne zimno.
Przynajmniej nie muszę powstrzymywać się od płaczu na wykładach.
Chciałabym wrócić do dnia, kiedy po prostu momentalnie przestałam czuć. 
Dręczy mnie niepokój.
Wieczna samotność i zimno.

wtorek, 25 grudnia 2012

szesnaście

Emocjonalnej huśtawki ciąg dalszy. Chyba nigdy nie uda mi się z niej zejść.
Jesteś nienasyconą suką, Julia.

piątek, 14 grudnia 2012

zaległe piętnaście

Jesteśmy i działamy. Jestem o krok od szaleństwa. Zgubiłam się.
To jeszcze Ja, czy już ty?

wtorek, 30 października 2012

dziewiętnaście (lat)

Urodziny. Jedne ze smutniejszych.
Dryfuję samotnie. Samotność wśród ludzi daje się we znaki ze zdwojoną siłą. Znowu się zauroczyłam, ponownie nieszczęśliwie. Całkiem tracę wiarę w ludzi. Kocham moje studia i nie zamieniłabym je na żadne inne.
Chwieję się na niestabilnej konstrukcji, w mistycznych porywach powoli zamykam oczy i widzę siebie spadającą w bezdenną przepaść. 


wtorek, 16 października 2012

czternaście

Nie mam internetu. To nie jedyna rzecz, której nie mam.
Niszczę strukturę tego bloga, ale to nie jedyna rzecz, którą niszczę.

sobota, 6 października 2012

trzynaście

Nie wylegiwałam się na trawie skąpanej w słońcu
nie upijałam czystym powietrzem
nie wdychałam toksycznego dymu
nie płonęłam blaskiem
nie pachniałam Tobą

Nie mam internetu, więc jestem odcięta od świata. Właściwie nadal nie żyję, utknęłam w hermetycznym światku, w złudzeniu rzeczywistości. Nie odnajduję się. Chyba schudłam. Nie mogę tu pisać. Chronicznie powtarzające się schematy, do znudzenia podobni ludzie, szare istoty, wyblakła masa. Wszyscy razem i każdy osobno. Nie nałykać się codzienności i nie utonąć. Czy to możliwe?
Świeci słońce. Nadal świeci. Biegnę ku zachodzącemu słońcu. Czy fakt, że zauważam swoją rzekomą odmienność może poświadczyć o mojej faktycznej wyjątkowości? Może już zanurzyłam się w tym świecie, jestem centralnym punktem niczego? Szara nicość. Wszystko gaśnie. Promienie się ulatniają. Szukam w ciemności, błądzę w nieznane. Budzę się. Gdzie ja jestem?

Nie będzie cytatu.

czwartek, 20 września 2012

dwanaście

Utonęłam w łyżce beztroski. Nie mam nic do powiedzenia. Błądzę po labiryncie mojego ja i często się gubię. Ta bezkresna podróż nie ma końca. Nigdy nie dobijemy do brzegu. Samotnie.
Wyzbyłam się całkowicie wewnętrznego i zewnętrznego życia, co dało mi błogi spokój i pozwoliło uzyskać równowagę. Dawno nie czułam się tak dobrze. Dawno nie miałam tak kościstych ramion.


Stop trying to control everything and just LET GO









poniedziałek, 10 września 2012

jedenaście i pół

Co ja właściwie mam robić? Nie w tym momencie..nie pytam, czym mam się zająć, tylko co mam robić w życiu? Zostawiłam je za sobą, uciekłam, sprzedałam za grosze. 
Nie zostawię bloga, nie potrafię nie napisać chociażby kilku słów od czasu do czasu. Daję w ten sposób  dowód mojego istnienia. Po prostu chyba jestem za stara na to wszystko. Mój tok myślenia wyglądał zupełnie inaczej, gdy miało się te 15 lat..
Przestałam palić.
Mam problem z internetem i ze sobą.



środa, 5 września 2012

jedenaście

Policz
do
dziesięciu

oddychaj

głęboko

jeszcze
trochę

a teraz pokaż mi swoje spustoszone wnętrze, odkryj się przede mną, bądź. bądźmy dla siebie.

Cynizm wylewa się ze mnie hektolitrami. Nie potrafię już uwierzyć, zaufać, pokochać. Chyba powinnam przestać tu pisać.
Staję się chodzącym wysypiskiem pochłaniającym brudy tego świata. Wszystko, co wydaje się zbędne zamyka się we mnie, gdziekolwiek pójdę, widzę siebie jako toksyczne odpady. Usiądźcie wygodnie i obserwujcie mój rozkład.

Serce z kamienia, tyłek z metalu, umysł w nieładzie, a dusza w rozsypce.



środa, 29 sierpnia 2012

dziesięć

Posuwam się lekko na wielobarwnej osi. Mimowolny rozpęd, niezdarne potknięcie. Lawina. Spadam tocząc się bezwładnie ku zachodzącemu słońcu. 
Zakochałam się w mieście, z którym wiążą się nowe nadzieje. Nie lubię tego słowa. Śmiałe oczekiwania. Może zbyt śmiałe, ale tylko takie posłużą za respirator i podtrzymają mnie przy życiu. Mam uszkodzoną aparaturę. Sama jesteś sobie winna, Julia.
To wszystko wydaje się być przewlekłym snem. Koszmarem? Rzeczywistością? To się dzieje naprawdę. Właśnie tu, teraz, w tym momencie. Natychmiast.
Jestem zakurzonym zakamarkiem. Kulą niechcianego brudu. Permanentnym odpadkiem. Z przerwami na sen. A śnię pięknie. We śnie nie czuję naporu ciała i jego presji bycia nieuchwytnie doskonałym. 
Moje myśli więdną, ciało zastyga, a dusza wypełnia się goryczą. Od dawna gości w niej nieprzejrzany smutek odbijający się w tafli niebieskich oczu. Tak często zmieniają kolor. Przyjęło się, że są niebieskie. Nie podobają mi się zielone oczy.

Chciałabym zejść ze sceny i raz na zawsze zrzucić maskę. Schować głęboko, na najniższą półkę w nieodkrytym wnętrzu szafy i nigdy nie wyjmować. Zmienić ją na inną. Lub zupełnie przestać grać. 
Anarchia w teatrzyku.

Jesteśmy dorośli, Julka, panujemy nad swoimi emocjami. Nie, nie dziś. Dziś uwolnię swoje wewnętrzne dziecko.

Nie wiem, za czym tęsknię. Za tobą. Za utraconą wolnością, której nigdy nie miałam. Za dotykiem, przed którym się chowam jak poparzona. Za czułością, którą z pogardą odpycham. Za rozmową, którą urywam. Za jedzeniem, którego nienawidzę. Za głodem, którego z jakiegoś powodu, niezależnie ode mnie, nie jestem w stanie przyjąć. Chciałabym krzyczeć, że za tobą tęsknię. Drzeć się i wyć. Potrafię wydusić z siebie tylko bezdźwięczne wołanie, którego nie jesteś w stanie usłyszeć..


Ktoś, kogo kochasz, i ktoś, kto kocha ciebie, nigdy, przenigdy nie są tą samą osobą.









wtorek, 28 sierpnia 2012

dziewięć

Zgubiłam siebie i nie potrafię odnaleźć. 
Wróciłam tu.
Nie mam czym oddychać.

Wyjeżdżam w piątek.
Weź się w garść, Julia.




Tęsknię

środa, 22 sierpnia 2012

osiem

Nadal zbyt emocjonalnie traktuję jedzenie. Zgodnie z moimi przewidywaniami - to dopiero początek długiej i wyczerpującej pracy nad własnymi słabościami. To jedyna rzecz, która trzyma mnie przy życiu, ale jednocześnie odbiera chęci, by żyć.
Wszystkie sfery mojego życia podporządkowałam jedzeniu. Pozwoliłam, żeby przejęło nade mną władzę. Stało się wyznacznikiem sukcesu lub porażki. Kontrola tego, co zjadam dawała złudzenie panowania nad moimi emocjami. 
Jak może czuć się ktoś, kto widzi jak jedyna rzecz, jaką w życiu osiągnął przecieka mu między palcami, ucieka z zawrotną prędkością, oddala się bezpowrotnie? Wymarzona waga. Niczego więcej w życiu nie dokonałam. Nie mam kariery, pieniędzy, sukcesów, miłości, przyjaciół, bliskiej osoby. Nie mam swojego miejsca w życiu. Mam siebie. Niezrównoważoną, niedoskonałą, niepoukładaną, nieidealną, niewykształconą siebie. I takiej siebie nie potrafię szczerze pokochać. Ani pokonać.
Właściwie nie chcę być bezwzględnie doskonała. Doskonałość jest abstrakcją, pojęciem nieuchwytnym, które nie zostało określone. To, co dla jednych jest doskonałe, dla innych istnieje jako twór pełen skaz. Przede wszystkim nie chcę być doskonała dla nikogo. Chcę być idealnie nieidealna dla samej siebie.
To nie jest akt użalania się nad sobą i swoimi wyimaginowanymi problemami, lecz swoisty rozrachunek z dotychczasowym życiem. Nie wierzę w to, że fala porażek zwiastuje ogrom sukcesów, których ja sama dokonam. Będę upadać. Będę upadać jeszcze wiele razy. Ale za każdym razem się podniosę. To mogę obiecać.



Ideał trwa tylko przez moment. Więcej nie można od niego wymagać.